Nie rozumiem jak to jest, że niektórzy klienci hotelu, w którym od czterech lat pracuję jako pracownik sprzątaczka Gdańsk, pozostawiają po sobie nienaganny porządek, który wymaga jedynie niewielkich poprawek z mojej strony, natomiast inni traktują pokój hotelowy jak własną spelunę, w której można zostawić taki bałagan, o którym nawet Augiaszowi się nie śniło. Wszystko jest dobrze, jeśli sprawcy bałaganu mają świadomość, że strasznie nabrudzili i to oni są kreatorami chlewu, który powstał w pokoju w trakcie ich pobytu i w ramach przeprosin i rekompensaty zostawiają parę złotych na nocnym stoliczku, by wesprzeć ciężką pracę sprzątaczki, której przyjdzie uporać się z brudem. Niestety, takich gości hotelowych jest niewielu, a reszcie wydaje się, że obowiązkiem sprzątaczki jest posprzątać pokój, w jakimkolwiek stanie by on nie był. Oczywiście, że takie jest moje zadanie, jednak w domyśle goście nie powinni aż tak bardzo zabrudzać 20 metrów kwadratowych w ciągu zaledwie jednej doby. Gdy wchodzę do pokoju, w którym panuje chaos i ogólny rozgardiasz, to mam ochotę usiąść na podłodze i zalać się łzami.

Przykładowo, dwa dni temu musiałam się uporać z ogromnym bałaganem po imprezie, jaką jeden z gości zorganizował w swoim pokoju. Wszędzie było mnóstwo okruchów, paczek po chipsach i zamówionych pizzach, pustych butelek i innych śmieci. Na dywanie znalazłam cztery ogromne plamy od wina, podobnie jak i na łóżku. Ściany były brudne, a łazienka w opłakanym stanie – istny chlew po prostu. Sprzątając klęłam co chwila pod nosem, dopóki spod góry śmieci nie wyciągnęłam banknotu stuzłotowego z przyczepioną do niego karteczką: „Przepraszam, za bałagan, ale impreza była przednia”. Widząc sto złotych, które wpadnie mi do portfela od razu humor mi się poprawił.

Dodaj komentarz